polski"Wszystkie biale plamy w Europie"

Teaser
DRUCKVERSION „Wszystkie białe plamy w Europie”

O pograniczu, historiach rzek i polskim Berlinie rozmawiają Uwe Rada i Mateusz J. Hartwich (Wywiad ukazał się w czasopismie "Odra" 1/2011 we Wrocławiu)

Odra: Uwe, od lat zajmujesz się tematami polskimi – dlaczego?

Uwe Rada: Dlatego że Polska jest tuż obok. Nie chodzi o te słynne 80 kilometrów, dzielących Berlin od granicy z Polską. Berlin sam jest polskim miastem – to słychać i czuć, nawet w historii Berlina ten wątek jest obecny. Można ten fakt wypierać, co też długo czyniono, albo uważać to za wzbogacenie. Wtedy też szybko można sobie zdać sprawę z tego, że Berlin jest częścią sieci obejmującą Gdańsk, Warszawę czy Wrocław.

Odra: Jaką sieć masz na myśli?

Rada: Młodzi Polacy ze Szczecina przyjeżdżają do tutejszych klubów, inni tu studiują, artyści z Poznania wystawiają swoje dzieła w Śródmieściu i Kreuzbergu, a dla gejów i lesbijek z prowincji Berlin jest miejscem, gdzie mogą swobodnie żyć. Z drugiej strony Wrocław jest dla młodych berlińczyków już nie celem podróży nostalgicznych, lecz młodym, dynamicznym miastem, które należy odwiedzić. Tego typu powiązania w sieci powoli zastępują te starsze, czyli polskie sprzątaczki i hydraulicy w Berlinie, ludzie dojeżdżający do pracy. W ostatnich latach wiele się zmieniło, także we wzajemnym odbiorze.

Odra: W rozmowach poprzedzających ten wywiad dyskutowaliśmy kwestię, czy Polska, szczególnie jej zachodnia część, stała się już "normalnym" celem podróży czy partnerem w interesach. W Polsce występuje często obawa, że te regiony, łącznie z wymienianymi metropoliami, nadal postrzegane są w Niemczech jako biedna prowincja i zacofany wschód. W kręgach osób zaangażowanych w relacje polsko-niemieckie istnieje teoria, że obok dyskusji o trudnej przeszłości Polaków i Niemców niewiele łączy. Co o tym sądzisz?

Rada: Należy tu dokładnie rozróżniać między miastami a peryferiami, po obu stronach granicy. Miasta w zachodniej Polsce są już obecne w świadomości „turystycznej” mieszkańców Berlina i Brandenburgii. Doświadczam tego we własnej redakcji – w latach dziewięćdziesiątych typowa postawa wyrażała się stwierdzeniem "Jeszcze nigdy nie byłem w Polsce, bo i po co?". Najpóźniej w momencie wstąpienia Polski do UE postawa ta uległa zmianie. Teraz można ją wyrazić słowami "Muszę uważać, żeby nie być ostatnim, który jeszcze nie był w Polsce".

Jeśli chodzi o peryferie, to mamy do czynienia z nowym, globalnym układem przestrzennym, z kilkoma wygranymi i wieloma przegranymi. Nie oszukujmy się - polsko-niemieckie pogranicze będzie przegranym, po obu stronach. Może to wywołać napięcia ale i wiele twórczej energii. W mojej książce "Zwischenland" [Międzylandia] pisałem o pograniczu jako laboratorium, w którym testuje się nowe sposoby obchodzenia się z tego typu peryferiami. Na dzień dzisiejszy można stwierdzić, że wielu "pionierów" osiedliło się na "ziemi niczyjej" między Berlinem a Wrocławiem: przedsiębiorcy z branży turystycznej, eko-rolnicy, ludzie mający dosyć miasta itd. Może to być pozytywna tendencja na przyszłość. Wariant negatywny zakłada np. przekształcenie peryferii w gigantyczne planatacje biomasy. Decyzja należy m. in. do polityków – albo turystyka, albo rzepak. Fundamentalną kwestią będzie, czy tego typu decyzje będą wspólnie podejmowane i przekładane w czyn. Jeśli chodzi chociażby o rozbudowę Odry w celach turystycznych to jestem optymistą.

Odra: No dobrze, ale pozostaje kwestia, czy miasta i szerzej: regiony w zachodniej Polsce zaistniały już w świadomości decydentów politycznych. Czy twoim zdaniem udało się już przejście od retoryki "kiczu pojednania" do praktycznej pracy nad projektami infrastrukturalnymi na pograniczu?

Rada: Jedynie w ograniczonym stopniu, czego żałuję. Kicz pojednania w latach 90-tych rzeczywiście był i podawanie sobie rąk było czasem ważniejsze niż konkretna polityka. Drugą stroną medalu była duża nieufność. Rozszerzenie Unii na wschód było tuż-tuż, a nieufność jeszcze wzrastała. Czy Niemcy wykupią Polskę? Czy tania siła robocza z Polski zaleje niemiecki rynek pracy? Nic z tego się nie sprawdziło, ale po drodze zbyt wiele czasu stracono zamiast zastanawiać się, ile jest wspólnych interesów. Skandaliczny jest fakt, że do dzisiaj nie ma szybkiego połączenia kolejowego między Berlinem a Wrocławiem czy Szczecinem. To, jeśli chodzi o płaszczyznę polityczną. Na płaszczyźnie społecznej wiele się zdarzyło – od Uniwersytetu Viadrina, poprzez inicjatywę "Instytut Historii Stosowanej" po „Flis Odrzański”, który otworzył nową perspektywę na rzekę, czy też Przystanek Woodstock. W szczytowej fazie niesnasków między Berlinem a Warszawą pytano burmistrza Kostrzyna czy podziela sceptyczną wobec braci Kaczyńskich opinię Jurka Owsiaka. Jego odpowiedź jest typowa dla człowieka pogranicza: Do Warszawy jedzie jeden pociąg dziennie, do Berlina odjeżdżają co godzinę.

Odra: Pozostańmy na chwilę w temacie pogranicza. W swojej książce "Zwischenland" z 2004 r. dokładnie zbadałeś tę podwójną – z perspektywy berlińskiej oraz warszawskiej, a nawet poznańskiej – peryferię. Zwracałeś uwagę na ryzyko wypadnięcia tych regionów z rozwoju gospodarczego i infrastrukturalnego. Czy przepowiednia ta się sprawdziła i gdzie widzisz różnicę między polskim a niemieckim pograniczem?

Rada: Na to będziemy mogli odpowiedzieć dopiero w 2011 r., kiedy swoboda przemieszczania się obejmie także pracowników i kiedy Polska wprowadzi euro. Jak na razie widzimy, że zmiana polityki rozwoju regionalnego w Brandenburgii też nie zapobiegła wyludnianiu się jej wschodniej części. Podobnie jest w Saksonii, a w niemieckiej części Pomorza wręcz daramtycznie. Decydenci w Warszawie byli na tyle mądrzy, że pieniądze z Unii nie przeznaczyli tylko na wschodnie regiony, ale i rozwijali rolnictwo i infrastrukturę w województwach zachodniopomorskim, lubuskim i dolnośląskim. Ta modernizacja spowolniła proces wyludniania i kurczenia się miast, a nawet doprowadziła do braków na rynkach mieszkań. To przeczekanie ma wiele wspólnego z Berlinem i faktem, że metropolia ta oddziaływuje rozwój niemałej części Polski. Podobną sytuację co we wschodniej Brandenburgii zaobserwowałem we wschodniej Polsce. Podczas pracy nad moją nową książką o Niemnie poruszałem się po Podlasiu i Suwalszczyźnie. Tam przydałaby się taka metropolia jak Berlin na Litwie czy Białorusi.

Odra: To, że Berlin tak oddziaływuje na zachodnią Polskę ma przede wszystkim historyczne przyczyny. Co ciekawe, struktury te zostały tylko na krótko przerwane poprzez izolację w czasach komunistycznych. Z drugiej strony, rzeczywistość gospodarcza Berlina pozostaje daleko w tyle za górnolotnymi oczekiwaniami lat 90-tych i związanymi z tym nadziejami wielu Polaków. Czy sądzisz, że otwarcie niemieckiego rynku pracy doprowadzi do kolejnej fali migracji i czy ci przybysze nie rozczarują się raczej realiami Berlina?

Rada: Są też aktualne przyczny popularności – Berlina jako miasto kultury, gospodarki kreatywnej, nauki. Gdy otworzy się rynek pracy, to wielu przyjedzie także z tych powodów. W końcu od 2011 r. Wielka Brytania i Irlandia nie będą miały już dzisiejszych zalet. Berlin nadal nie będzie miastem wysokich zarobków, ale bliskość może być dla wielu decydująca. Londyn to przecież swego rodzaju emigracja gospodarcza, a Berlin jest Polakom pod wieloma względami bliższy.

Odra: Jak optymistycznie o tym mówisz! Zapewne niejeden niemiecki polityk by się sprzeciwił... Parę lat temu opublikowałeś w swojej gazecie artykuł byłego marszałka województwa dolnośląskiego, Jana Waszkiewicza (Odra, nr 2/2004) o "berlińskim wyzwaniu" i odpowiedziałeś nań „Wrocławskim wyzwaniem”. Wzywałeś wówczas do intensyfikacji współpracy regionalnej między Dolnym Śląskiem, Wielkopolską, Lubuskim i Zachodniopomorskim a Berlinem i Brandenburgią. Opowiadałeś się także za wspólnymi projektami kulturowymi i większą obecnością języka polskiego w szkołach itp. Jak oceniasz sytuację po sześciu latach?

Rada: Jaki optymizm? W końcu mamy rok 2010, a nie 1989. Już się znamy i wiemy, czego można oczekiwać, a czego nie. To samo dotyczy współpracy przygranicznej. I tu mamy do czynienia z różnymi interesami, niezależnie od proklamowanego partnerstwa odrzańskiego. Berlin, Wrocław, Szczecin i Poznań chcą ze sobą współpracować i mają do tego prawo. Z drugiej strony obszary wiejskie i mniejsze miasta obawiają się wypadnięcia z rozwoju. Dlatego Brandenburgia chce współpracować z województwem lubuskim i nie ogląda się na relacje na linii Berlin-Wrocław. Jest to o tyle postęp, że chodzi tu o interesy a nie o uprzedzenia. Inne regiony, jak Euroregion Moza, są tu o wiele dalej, ale oni mieli też więcej czasu. Jeśli chodzi o naukę języka, to jestem rozczarowany. Na dzień dzisiejszy w Berlinie można się języka polskiego uczyć zaledwie w trzech szkołach. Brandenburgia ze swoją koncepcją"języka spotkań" jest o wiele dalej.

Odra: Hasło to padło tu już kilka razy: Odra. W roku 2005 opublikowałeś wyśmienitą książkę o tej rzece i uczestniczyłeś rok później w międzynarodowej konferencji na ten temat, połączonej z prezentacją polsko-niemieckiej wystawy, którą pokazywano później m. in. we Wrocławiu. Co cię zaprowadziło nad Odrę i co tam odnalazłeś?

Rada: Kiedy w Niemczech była mowa o Odrze, to najczęściej w kontekście powodzi 1997 r. albo rzeki granicznej. Utożsamienie rzeki z polityczną granicą zapisane jest w naszej świadomości. W maju 2008 r. uczestniczyłem w "akademii odrzańskiej" uniwersytetu Viadrina. Podczas rejsu statkiem z Nowej Soli do Słubic pytaliśmy studentów o bieg Odry. Niemcy odpowiadali, że płynie z południa na północ, redukując rzekę do granicy polsko-niemieckiej. Studenci wrocławskiej Politechniki odpowiadali, że z południowego wschodu na północny zachód, ignorując odcinek graniczny i odnosząc się do śląskiej Odry. Dlatego dla mnie ważną była kwestia, czym jest Odra poza rzeką graniczną czy rzeką nieujarzmioną. Jak to było przed 1945 rokiem? Jaką rolę odgrywa historia Odry w Polsce i w Niemczech dzisiaj? Czy rzeka ta może także łączyć Polaków i Niemców? Pytania te zabrałem ze sobą w liczne podróże podczas pracy nad książką.

Odra: Mówiłeś o mapach w naszych głowach -
mental maps nad Odrą. Co ciekawe, najczęściej mówi się o niej w Polsce w kontekście "za Odrą", czyli "w Niemczech". Rzeka jako taka pojawia się także jedynie w kontekści powodzi. Wyobrażenia te wydają się zatem jednak podobne w Polsce i w Niemczech. W dyskursie niemieckim Odra posiada jednakże jeszcze jedno znaczenie, mianowicie "rzeka utraconych ziem wschodnich".

Rada: Masz rację. Notabene, zwrot "za Odrą" wiele mówi o polskim odbiorze Niemiec Wschodnich – "za Odrą" odnosi się najczęściej do Berlina, a przestrzeń „pomiędzy” nie występuje. Należałoby nanieść wszystkie tego typu białe plamy w Europie na mapę i sporządzić ciekawy obraz tego, czego się nie chce widzieć. Inna sprawa to kwestia fragmentarycznego odbioru. W Szczecinie, tak jak kiedyś w Stettin, patrzy się na morze, we Wrocławiu widzi się Odrę płynącą przez miasto. Ciekawa jest zatem kwestia, czy i kiedy części te składają się na całość. Dzieje się tak po pierwsze podczas powodzi, bo każda powódź, choćby nie wiem jaką było tragedią, jest także lekcją geografii. Po drugie dzieje się tak w kontekście historii i dziedzictwa kulturowego. Dlatego uwaga o uraconym wschodzie jest tu bardzo istotna. Odra jako przestrzeń kulturowa obecna jest w świadomości młodszych Niemców odkąd można się zajmować Śląskiem, także Śląskiem współczesnym, czyli od przemian ustrojowych. W Polsce wcale nie jest inaczej. Odkąd niemieckie dziedzictwo Śląska pojmuje się jako zobowiązanie wobec historii, zmienia się także obraz Odry.

Odra: Właśnie o tej przestrzeni "pomiędzy" chciałbym jeszcze porozmawiać. Zdumiewające jest, jak mało polska opinia publiczna zajmuje sie pograniczem. Istnieje oczywiście pełnomocnik rządu ds. stosunków polsko-niemieckich i współpracy przygranicznej, ale poza tym temat ten nie istnieje. Symboliczny jest fakt, że nie ma czegoś takiego jak twoja "Międzylandia" z polskiej perspektywy, nie mówiąc już o opisie niemieckiego pogranicza. Pojawia się ono w polskich mediach tylko w kontekści ksenofobicznych, szczególnie antypolskich, ekscesów. Jak myślisz, dlaczego?

Rada: Jest to związane z pozycją regionów w polskim centralizmie. Gdy istnieją samodzielne, i mam tu na myśli także samodzielnie finansowo, województwa i jeszcze mniejsze jednostki regionalne, zaistnieje także regionalna perspektywa, jak w przytaczanym cytacie burmistrza Kostrzyna. Z perspektywy Warszawy region ten nie odgrywa żadnej roli, tam się patrzy w stronę Berlina, a wszystko, co pomiędzy, tylko przeszkadza. Przy czym istnieje w Polsce pewne tradycja regionalna. Przez trzy lata pracowałem nad "biografią" rzeki Niemen i stwierdziłem, że silna tożsamość regionalna istnieje nie tylko na Litwie Mniejszej, ale i w województwie podlaskim. Co my mamy wspólnego z Białystokiem, pytają się ludzie w Suwałkach i są dumni ze swojej Suwalszczyzny. To nie tylko typowe przepychanki patriotów lokalnych, to także świadomość historyczna. I ja się pytam: Czy taka świadomość może zaistnieć w Polsce także w regionach należących kiedyś do Niemiec? Na Litwie Mniejszej, byłym niemieckim "Memelland" przecież to działa. Istnieje jednak pewna tendencja do tożsamości regionalnej, szczególnie na Dolnym Śląsku. Należy to wspierać, np. w turystyce. Tworzenie regionalnych sieci współpracy pod szyldem poszczególnych krain historycznych jest tu bardzo ważne.

Odra: Tak, w Polsce świadomość regionalna ściśle wiąże się z kwestiami administracyjnymi, co widać choćby na przykładzie prób przenoszenia pojęcia "Ziemia Lubuska" do historii, albo tworzenie dolnośląskiej tożsamości przy czynnym wsparciu regionalnych polityków. Ale pozwól, że jednak dopytam: Dlaczego Niemcy Wschodnie, za wyjątkiem Berlina, są dla Polaków białą plamą?

Rada: Czy mogę być szczery? Ponieważ polskie elity czują moralną wyższość nad Niemcami ze wschodu albo się nimi nie interesują. Jest to mocno związane z czasami komunistycznymi i ma wpływ na badania historyczne do dzisiaj. Wszystkie książki, antologie i wystawy, które ukazały się w ostatnich latach chociażby na temat polskiego Berlina, dotyczą w zasadzie Berlina Zachodniego. O wschodniej części się nie mówi. Podobnie rzecz ma się z Brandenburgią, Saksonią i Meklemburgią-Pomorzem Przednim. Wielu Polaków narzeka na brak zainteresowania ich krajem w Niemczech, tzw. asymetrię zainteresowań. Tymczasem istnieje także w Polsce brak zainteresowania Niemcami Wschodnimi. Szkoda, bo można by współpracować na wielu płaszyznach. Pozytywnym przykładem jest Instytut Nowej Kultury Industrialnej w Forst i we Wrocławiu, który zajmuje się przekształcaniem zabytków poprzemysłowych w obu krajach.

Odra: Obawiam się, że w tym podejściu do Niemiec Wschodnich Polacy nie różnią się zbytnio od wielu Niemców z Zachodu... Po wielu latach zajmowania się pograniczem polsko-niemieckim zająłeś się nieco bardziej oddaloną częścią Europy: pograniczem polsko-litewsko-białorusko-rosyjskim. Czym się różnią oba pogranicza, a co je łączy – poza faktem bycia pograniczem?

Rada: Pogranicze polsko-niemieckie jest, historycznie rzecz biorąc, młodym pograniczem. Na pograniczu polsko-litewsko-białoruskim występują wszystkie składniki, o jakich można pomyśleć: wspólny wróg (Krzyżacy), wspólna historia (Wielkie Księstwo, unia w Krewie, Unia Lubelska), wyobcowanie (polonizacja Litwy), konflikty wojenne (Wileńszczyzna), nieufność (kwestie mniejszości) i pojednanie. Z wielu rozmów na miejscu wnioskuję, że historia jest tam jeszcze bardziej skomplikowana niż na pograniczu polsko-niemieckim. Trzeba dokładnie uważać, co się mówi, by nie popełnić gafy. Utrudnia to współpracę, a położenie na peryferiach jest dużo wyraźniejsze niż nad Odrą.

I w tym momencie ważne jest spojrzenie na rzeki. Zarówno Odra, jak i Niemen były wprawdzie obiektami historii jako miejsca bitew i wyznaczania granic. Z drugiej strony jednak są podmiotami historii jako coś trwałego w czasie i przestrzeni. Rzeki istniały, zanim ludzie osiedlili się nad ich brzegami i będą nadal istnieć, gdy ludzie przeniosą się gdzie indziej. Tym samym rzeki są czymś niewinnym, czymś jednoczącym. Mimo że Polacy, Litwini i Białorusini mają własne mity niemieńskie, to jednak jest też wiele wspólnego. W Warszawie np. Adam Mickiewicz może uchodzić za wieszcza narodowego, ale w Wilnie, Kownie, Nowogródku czy Mińsku jest wspólny. Po epoce nacjonalizmów można się odwołać do wspólnego dziedzictwa romantyzmu. Podobnie rzecz ma się z Czesławem Niemnem, którego pseudonim artystyczny wziął się od rzeki, znad której pochodził – i on jest swego rodzaju miejscem pamięci. Inaczej sprawa ma się oczywiście z Rosją i Obwodem Kaliningradzkim.

Odra: Tak, tylko czy ta świadomość wspólnego dziedzictwa rzeczywiście istnieje, czy jest to jedynie euroregionalny ideał, tworzony przez garstkę artystów, publicystów i innych działaczy?

Rada: Nie wolno zapominać, że przez Nadniemnie przebiega zewnętrzna granica Unii Europejskiej – i to w wielu miejscach! Między Litwą a Rosją, między Litwą a Białorusią, między Polską a Białorusią. Im bardziej granica na Odrze zanika, tym bardziej daje się we znaki nad Niemnem. W Białymstoku, jednym z niewielu polskich miast, które wielokulturową przeszłość zachowało do dzisiaj, istnieje środowisko artystyczne, mocno zaangażowane we współpracę z białoruskim Grodnem. Tyle że 25 euro za wizę polską i 60 euro za wizę Schengen to dużo pieniędzy w kraju, w którym średnie wynagrodzenie wynosi poniżej 200 euro. Nasze oczekiwania należy zatem dopasować do sytuacji na miejscu. Dla mnie ci artyści z Białegostoku, Fundacja "Pogranicze" z Sejn, aktywiści ekologiczni z Grodna czy też miasto Druskienniki, które stawia na polskich turystów, to pionierzy pogranicza, którzy tworzą nowe przestrzenie i perspektywy. Jak dołączy do tego procesu gospodarka, to tym lepiej. Bardzo mnie zaintrygowało, jak kierownik katedry turystyki na Uniwersytecie im. Janka Kupały w Grodnie spogląda na region nadodrzański jako wzór. On sam studiował kilka lat we Frankfurcie nad Odrą i polsko-niemieckie pogranicze to dla niego swego rodzaju model.

Odra: Ziemie nad Niemnem łączą się także ze specyficzną kulturą pamięci – w Polsce, ale i w Niemczech. Czym się różnią oby dyskursy?

Rada: To jeden z najbardziej fascynujących aspektów moich poszukiwań. Im dłużej zajmowałem się polskim mitem Niemna, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że niemiecka pamięć związana z tą rzeką aż tak bardzo się od tego mitu nie różni. W każdym razie paralele są większe niż różnice. Paralele są następujące: dla Polaków i Niemców Niemen to utracona rzeka, rzeka historycznego Wschodu. Podobnie rzecz się ma w wypadku obrazu Wschodu – oblicze Niemna zmieniało się wraz z utratą politycznego wymiaru pojęcia "Kresy" względnie "utracone tereny wschodnie". Im ważniejszy staje się kulturalny wymiar tych pojęć, tym ważniejsza staje się teraźniejszość, nie tylko przeszłość.

Jeśli chodzi o różnice, to w Polsce nie było takiego rewanżyzmu jak w Niemczech, za to kwestie teraźniejsze odgrywały większą rolę. W niemieckiej debacie nie ma chociażby odpowiednika pojęcia "pogranicza", które niejako zakłada zmianę perspektywy. Należy przy tym zaznaczyć, iż pojęcie to rozwijało się w praktyce – Polska nadal leży nad Niemnem, a Niemcy już nie. W międzyczasie uzmysłowiłem sobie, że moja książka o Niemnie może być także odczytywana jako analiza porównawcza polskiego i niemieckiego sposobu obchodzenia się z faktem utraty ziem wschodnich.

Odra: Niemal dziesięć lat temu opublikowałeś książkę o "berlińskich barbarzyńcach". Pisałeś w niej, że Berlin jest miastem granicznym, tylko nie przyjmuje tego do wiadomości. Czy po tylu rekonesansach po europejskich pograniczach zmieniło się Twoje spojrzenie na to miasto i czy nie masz już powoli dosyć problematyki pogranicznej?

Rada: Berlin jako miasto graniczne –wtedy to było raczej niepopularne przesłanie. Berlińczycy byli raczej zajęci celebrowaniem upadku muru i końca podziału. Temat granicy miał przejść raz na zawszę do historii. Tymczasem ja pojęcie miasta granicznego nie pojmowałem politycznie, tylko geograficznie i kulturowo. Przepowiadałem wtedy, że po obaleniu granic Berlin na powrót stanie się najbardziej na Wschód wysuniętym miastem Zachodu i i najbardziej na Zachód wysuniętym miastem Wschodu. Myślę, że Berlin, a szczególnie młodzi berlińczycy, w międzyczasie zaakceptowali tę rolę. Strach przed barbarzyńcami ze Wschodu stracił na znaczeniu, tak jak zmienił się obraz polskiego Berlina. Fakt, że po Berlinie i polsko-niemieckim pograniczu zająłem się innym pograniczem, nad Niemnem, nie ma nic wspólnego z tym, że tamte tematy są już dla mnie zamknięte. Raczej kieruje mną ciekawość, jakie są doświadczenia innych regionów. Interesuje mnie np. Łaba, co wiąże się z wątkiem biograficznym, jako że część rodziny ze strony ojca pochodzi znad górnej Łaby. Tam mało rolę odgrywał fakt, czy ktoś był Niemcem, czy Czechem. Stąd stało się to także moim tematem: Jak się układa współżycie ludzi różnych języków, kultur, religii?

Uwe Rada, ur. w 1963 r., dziennikarz berlińskiej gazety "die tageszeitung", autor m.in. książek "Zwischenland. Europäische Geschichten aus dem deutsch-polnischen Grenzgebiet" [Międzylandia. Europejskie historia z pogranicza polsko-niemieckiego], "Die Oder. Lebenslauf eines Flusses" [Odra. Biografia rzeki] oraz przewodnika po republikach bałtyckich. We wrześniu 2010 r. ukazała się jego najnowsza publikacja pt. "Die Memel. Kulturgeschichte eines europäischen Stromes" [Niemen. Historia kultury europejskiej rzeki].


DRUCKVERSION
nach oben